Polski rynek nie jest dla nas najważniejszy

22 lutego 2024 roku. Blokada granicy polsko-ukraińskiej jest dziś jednym z najbardziej rezonansowych tematów. W ekskluzywnym wywiadzie dla eDIALOG, Leonid Kozaczenko, przewodniczący Ukraińskiej Konfederacji Rolniczej, zastanawia się nad tym, jak przekonać do zniesienia blokady, czy w odpowiedzi zatrzymać polski import w Ukrainę i jak uratować miliony ludzi na świecie przed głodem.

– Panie prezesie, temat ukraińskiego zboża i blokady granicy tak obrósł mitami, że nikt tak naprawdę nie rozumie, co się dzieje. Czy mógłby Pan to wyjaśnić?

– To elementarna demonstracja zaniepokojenia tym, że Ukraina stanie się członkiem Unii Europejskiej z całym potencjałem, jaki ma rolnictwo naszego kraju. I ten potencjał jest oczywiście nie do porównania z potencjałem polskich rolników. Ale tak naprawdę dotyczy to nie tylko Polski, ale także wielu innych krajów UE. To dlatego, że w Ukrainie już dawno zmieniliśmy podejście do rolnictwa. Moim zdaniem mamy gospodarkę agrarno-przemysłową. Oczywiście mamy problemy związane z monopolizacją pewnych obszarów działalności, ale generalnie, jeśli masz produkcję surowca, przetwarzasz go, wytwarzasz produkty o wartości dodanej, to łączysz to wszystko razem i stosujesz system, który optymalizuje produkcję w zależności od prognozy zmian cen rynkowych. Pozwala to na zmianę wielkości produkcji niektórych produktów, aby zapobiec utracie zysków. Innymi słowy, pomaga to zostać silnym graczem na rynku. Jeśli masz szeroką gamę produktów, z pewnością nie tracisz rentowności i nie potrzebujesz ogromnych dotacji, które obecnie otrzymują europejscy rolnicy posiadający małe działki i koncentrujący swoją działalność na uprawie jednego lub dwóch produktów.

Nie możemy pominąć elementu politycznego, który ma silny wpływ na istnienie tej blokady. Wybory parlamentarne dobiegły końca, a zbliżają się wybory samorządowe. Oczywiście wpływ sił politycznych jest bardzo zauważalny we wszystkich procesach, w które zaangażowani są polscy rolnicy.

Nie ma jednak potrzeby blokowania granic, bo takie działania nie doprowadzą do zwycięstwa, a raczej stworzą problemy na przyszłość. Dziś polscy rolnicy potrzebują reformy produkcji rolnej, a my możemy im w tym znacząco pomóc, dzieląc się naszym doświadczeniem. Będzie to bardziej korzystne niż to, co obecnie robią na granicy z Ukrainą.

– Co Pan ma na myśli, mówiąc o pomocy ukraińskich rolników polskim kolegom?

– Dziś przeciętne gospodarstwo w Polsce ma 11 hektarów. W Ukrainie średnia działka to 1 127 hektarów, ale są przedsiębiorstwa, które mają ponad 100 000 hektarów. Chociaż istnieją również mikro gospodarstwa, które posiadają 30 hektarów, jest to minimum. Mamy 34 147 podmiotów gospodarczych w sektorze rolnym, które użytkują ponad 30 milionów hektarów gruntów rolnych, więc nie jest trudno obliczyć średnią działkę.

Jeśli mamy ograniczoną działkę, lepiej uprawiać na niej tzw. produkt niszowy, czyli najbardziej opłacalny. Przykładem może być szafran. Jest to powszechny dodatek do żywności. Ale może przynieść do 50 000 USD na hektar. Policzmy: jeśli ktoś ma 10 hektarów ziemi, może zarobić milion dolarów w ciągu roku.

To tylko przykład dla rolników, jak zarabiać pieniądze nawet na małej działce. Jeśli mówimy o uprawie zbóż lub roślin oleistych, a nawet zwierząt gospodarskich, co jest dziś bardzo ważne, najprostszym sposobem jest połączenie kilku gospodarstw i zwiększenie całkowitej powierzchni gruntów. Tworzenie spółek akcyjnych, jak w Ukrainie, a nie tylko spółdzielni, jak w Polsce. Musimy planować płodozmian, analizować, jakie rośliny uprawiać i co najważniejsze, dokładnie wiedzieć, co zrobić z tymi surowcami do dalszego przetwarzania.

Tak więc, jeśli masz 5. hektarową działkę z wieloletnimi jabłoniami lub gruszami, może ona być warta milion euro. Z taką kwotą wchodzisz do kapitału zakładowego spółki akcyjnej i odpowiednio otrzymujesz swoje udziały.

A jeśli założysz firmę na 10 000 hektarów, może stać się ona  potężnym przedsiębiorstwem produkującym i przetwarzającym mleko. Co najmniej tuzin innych produktów może iść w parze z produkcją mleka. I nie jest to tylko działalność związana z hodowlą zwierząt. Istnieje również kilka produktów ubocznych. A wtedy rolnik nie musi polegać na dotacjach, które stanowią prawie 40 proc. budżetu Unii Europejskiej, aby przetrwać. W Ukrainie jest to mniej niż jeden procent budżetu państwa. I ktoś próbuje porównać warunki polskich i ukraińskich rolników?

Okazuje się więc, że dziś straszymy naszymi rolnikami nie tylko Europę, ale cały świat, bo jesteśmy konkurencyjni i potężni. Ale nikt nie musi się z nami konfliktować, a raczej poprosić nas o podzielenie się naszym doświadczeniem i nauczenie innych, jak z powodzeniem wykorzystać je do wzbogacenia się i zwiększenia produkcji żywności oraz uratowania milionów ludzi przed głodem, którzy niestety umierają z głodu na naszej planecie każdego roku.

– Czy nie uważa Pan, że problem jest nieco przesadzony? Według niedawnych oświadczeń ministra infrastruktury Ołeksandra Kubrakowa, tylko 5 proc. ukraińskiego zboża przechodzi w tranzycie przez Polskę. To obala mit, że polski rynek jest przesycony ukraińskim zbożem.

– To prawda, ponieważ polski rynek nie jest tak ważny dla Ukrainy, jak ludzie próbują mu przypisać. W rzeczywistości jest to mniej niż jeden procent naszego eksportu rolnego.  A jeśli stracimy ten rynek, nie będzie to miało większego wpływu na nasze wyniki eksportowe. Oczywiście moglibyśmy zrezygnować z polskiego rynku i szukać innych kierunków sprzedaży.

Pozostaje jednak problem tranzytu do krajów bałtyckich czy Niemiec. Polscy rolnicy mówią, że ukraińskie surowce są tam przetwarzane i wysyłane z powrotem do Polski. I jest to znacznie tańsze. To stwarza problem dla polskich rolników.

Do pewnego stopnia Polacy mają rację. Jednak w krajach demokratycznych, na wolnym rynku, prawo konkurencji musi być zawsze przestrzegane: jeśli nie jesteś konkurencyjny, musisz podjąć decyzję: albo reformujesz swój biznes i upodabniasz go do tych, których nie możesz pokonać, albo opuszczasz go i zaczynasz inwestować w inny obszar działalności.

Ale Ukraińcy są obecnie zaniepokojeni czymś innym: dostawy produktów rolnych z Rosji do Polski nie są blokowane ani ograniczane. I to jest najbardziej bolesna kwestia. W końcu, według niektórych szacunków, Polska importowała rosyjskie produkty o wartości prawie 2 miliardów euro.

Nie jest tajemnicą, na co Rosja przeznacza uzyskane środki. Do produkcji broni, za pomocą której nadal zabijają Ukraińców. A jeszcze bardziej przykro jest przyznać, że są to częściowo produkty, które okupanci skonfiskowali z ukraińskich terytoriów. A dokładniej, bezwstydnie je ukradli. I zmuszają Polaków do udziału w swoich zbrodniach.

Nie z własnej woli, ale na czyjeś polecenie Polacy wysypują ukraińskie zboże na drogi i depczą je. Gorzko jest na to patrzeć. Nie tylko dla mnie, ale dla każdego Ukraińca, którego nasi koledzy Polacy nagle nie chcą widzieć na swoim rynku.

– Jak Pan myśli, kto promuje ideę, że Ukraińcy rzekomo nie spełniają standardów wymaganych w Europie? Rzekomo Ukraina dostarcza zboże niskiej jakości, które może wyrządzić nieodwracalne szkody polskim konsumentom. A może to tylko kolejna manipulacja mająca usprawiedliwić blokadę?

– Wiadomo, jaka siła polityczna stoi za tą blokadą. Oczywiście jest ona prorosyjska. Sporo pieniędzy na promocję tej sprawy wydają ci, którzy nie chcą Ukrainy ani w Unii Europejskiej, ani w NATO. Mówiłem już o prawie dwóch miliardach euro, które Polacy płacą rosyjskim źródłom propagandowym za tak zwany import „niezaadresowanego” rosyjskiego zboża. Jednocześnie prawie jedna trzecia tego zboża została nielegalnie wywieziona przez wroga z okupowanego terytorium Ukrainy.

Ale moim zdaniem niezwykle ważne jest dziś przekonanie Polaków, że nasze kraje zawsze były i powinny być w przyjaznych stosunkach partnerskich. I musimy się szanować i pomagać sobie na tyle, na ile możemy.

– Niektóre gorące głowy uważają, że powinniśmy zareagować symetrycznie i zablokować polski import. Czy uważa Pan, że to pomoże, czy tylko zaostrzy sytuację?

– Naszym zadaniem jest teraz jak najszybsze przekonanie Polaków, że popełniają wielki błąd. W końcu może dojść do prawdziwie symetrycznej reakcji na blokadę granic. A musimy wziąć pod uwagę, że import z Polski znacznie przewyższa nasz eksport, więc zatrzymanie importu będzie miało natychmiastowy wpływ na polską gospodarkę. Wtedy przywódcy polityczni szybko dostrzegą konsekwencje swojego nieingerowania w blokadę granic. Zatrzymanie importu z pewnością wpłynie na umysły polskich rolników i w ogóle – przedsiębiorców.

– Jaki jest Pana zdaniem najlepszy sposób na rozwiązanie tego problemu?

– Myślę, że musimy więcej komunikować się na poziomie struktur publicznych i urzędników państwowych. Po drugie, polscy politycy muszą zrozumieć, że jeśli przegramy wojnę, następnym celem Rosji będą kraje bałtyckie i Polska. Aby zatrzymać blokadę, polski rząd musi przede wszystkim zapewnić pomoc finansową państwa swoim rolnikom. Trzeba wykazać zrozumienie sytuacji, zwiększyć tymczasowo dotacje po to, by nie stracić potencjału, utrzymać się na rynku i przetrwać w tych trudnych warunkach. Jest to pierwszy krok, który należy podjąć, zarówno z politycznego, jak i ekonomicznego punktu widzenia.

Dziś każdy z nas nie może zapominać o innej ważnej kwestii – pokonaniu głodu na świecie. Polska nigdy nie była i nie będzie ważnym celem eksportu produktów rolnych z Ukrainy. Chętniej wysyłamy te produkty na inne rynki, gdzie są najbardziej potrzebne. Według FAO, organizacji ONZ zajmującej się bezpieczeństwem żywnościowym, każdego dnia z głodu umiera około 20 000 osób. A Ukraina utrzymuje przy życiu około pół miliarda ludzi na naszej planecie, dostarczając nasze produkty rolne. Ale dziś zarówno Polacy, jak i Ukraińcy mają dodatkowe rezerwy, które należy wykorzystać, stosując najlepsze praktyki w produkcji rolnej. I to nie tylko po to, by zwiększyć swoje bogactwo, ale także uratować setki milionów istnień ludzkich.

Rozmowę przeprowadziła Wiktoria Czyrwa

Facebook
Twitter
LinkedIn