Trzy lata między nadzieją a rozpaczą

24 lutego 2025. Trzecia rocznica wielkiej wojny. W ostatnich tygodniach świat stanął na głowie – agresora i ofiarę próbuje się zamienić miejscami. W takich warunkach upadają na duchu nawet najwięksi optymiści.

Szczerze mówiąc, w głębi duszy miałam nadzieję, że nie będę musiała pisać tego tekstu. Ile ich już powstało – z okazji pierwszego miesiąca wojny, 100 dni, pół roku, pierwszej rocznicy, drugiej, 1000 dni… A teraz siedzę przed pustą stroną i nie wiem, co napisać. Wszystkie łzy zostały już wypłakane, dusza jakby skamieniała, a słowa grzęzną w gardle. Być może to mechanizm obronny psychiki: kiedy świat wokół ciebie wariuje i wszystko się rozpada, zamierasz i czekasz, co będzie dalej.

Ogromnym wysiłkiem woli staram się odciąć od tego, co dzieje się w przestrzeni informacyjnej. Czytam mniej wiadomości, rzadziej przewijam media społecznościowe. Śledzę tylko wpisy naszych żołnierzy – tych, którzy od początku wojny trzeźwo oceniali sytuację, bez zbędnego patosu czy optymizmu, ale jednocześnie nigdy nie popadali w skrajny defetyzm.

Ale coraz częściej dopada mnie zwątpienie, apatia. Syrena alarmu przeciwlotniczego, która jeszcze rok temu zrywała nas z łóżek i pędziliśmy do korytarza, dziś nawet nie jest w stanie nas obudzić. Umysł i ciało tak bardzo przystosowały się do nowych dźwięków – alarmów, wybuchów, pracy obrony przeciwlotniczej – że przestały na nie reagować. I nawet ten tekst piszę przy dźwięku syreny, a za oknem słychać eksplozje obrony powietrznej, które stały się tak zwyczajne jak, powiedzmy, deszcz za oknem.

Nie ma wątpliwości, że na trzecią rocznicę wojny Rosjanie przygotują nam kolejny „prezent” – zmasowany atak rakietowy lub dronowy, uderzenie w szpital położniczy lub dziecięcy. Ale jeśli zrobi to na kimś szczególne wrażenie, to chyba tylko na zagranicznych gościach, którzy przyjadą do stolicy. Ukraińcy już dawno się do tego przyzwyczaili. I żeby jakoś utrzymać się na powierzchni po wiadomościach o kolejnych ofiarach, otwierają swoje aplikacje bankowe i przelewają darowizny tym, którym ufają najbardziej. Tym, którzy nigdy nie zdradzą.

Może pokładaliśmy zbyt wiele nadziei w wydarzeniach w USA. Jak pewny siebie i wiarygodny wydawał się wybrany prezydent Trump, który obiecywał zakończyć wojnę w Ukrainie w 24 godziny. I wielu mu uwierzyło! Może dlatego tak bardzo zabolały pierwsze kroki nowego amerykańskiego przywódcy – jakby wbił nóż w plecy, a każda kolejna jego wypowiedź jeszcze mocniej go obracała w otwartej ranie, zanurzając się coraz głębiej.

Po sygnałach z Waszyngtonu pytanie brzmi już nie „jak szybko Ukraina wygra wojnę?”, ale „jak długo się utrzymamy, jeśli USA zdecydują się nas porzucić, a Europa nie będzie w stanie przejąć pałeczki?”. I chwiejna równowaga między nadzieją a rozpaczą, którą utrzymywaliśmy przez cały ten czas, zachwiała się – szala przechyliła się beznadziejnie w stronę rozpaczy.

Nawet moi rodzice, którzy od początku wojny nie chcieli słyszeć o wyjeździe w bezpieczniejsze miejsce czy za granicę, po wypowiedziach z USA zaczęli się nad tym zastanawiać. Nie wyobrażają sobie życia pod rosyjskim butem i uważają, że nie może być nic gorszego. Tak chyba myśli dziś wielu Ukraińców.

Mój mąż, któremu do rotacji zostało już tylko kilka dni, mówi, że w ostatnich dniach Rosjanie ostrzeliwują nas tak intensywnie, jak nigdy wcześniej. Najwyraźniej ich też zainspirowały wypowiedzi Trumpa i postanowili wykonać ostatni skok ku zwycięstwu. Bo sygnały z USA, które dla nas są powodem do rozpaczy, w Rosji przyjmowane są z euforią.

Ale powiem wam jedno, panowie, którzy uważacie się za władców tego świata i jesteście przekonani, że macie prawo decydować o losach całych narodów.

Oczywiście możecie przestać nam pomagać i oddać nas na pastwę kremlowskiego maniaka. I to niewątpliwie zniszczy Ukrainę. Ale i tak pozostanie niezwyciężona. Bo jeśli w tej wojnie można znaleźć choćby jeden pozytyw, to jest nim to, że Ukraińcy uwierzyli w siebie. W swoją siłę. W swoją niezłomność. W swoją zdolność do tak długiego oporu wobec wroga, który wydawał się niepokonany.

…Za kilka dni zacznie się kalendarzowa wiosna. A ona zawsze niesie nowe nadzieje i oczekiwania. Bo mimo wszystko tak bardzo chce się wierzyć, że ten koszmar wkrótce się skończy – i to w sposób, jakiego Ukraińcy pragną i na jaki zasługują. I że nie będę musiała pisać kolejnego tekstu na czwartą rocznicę wielkiej wojny.

Wiktoria Czyrwa

Facebook
Twitter
LinkedIn