23 lutego 2024. Wielka wojna trwa już dwa lata. Mimo upływu tyle czasu, wydaje się, jakbyśmy wszyscy utknęli w dniu 24 lutego 2022 roku.
Przez te dwa lata wiele rzeczy zatarło się w pamięci. Ale ten pierwszy dzień chyba na zawsze wrył się w naszą pamięć. Wybuchy o 5 rano. Wahania, czy budzić dzieci i gdzieś wyjechać, czy czekać. I do tej pory w uszach mam dźwięk kółek walizek po chodniku – wielu mieszkańców naszego budynku wyraźnie było gotowych do natychmiastowego wyjazdu w przypadku inwazji, więc dosłownie godzinę po jej rozpoczęciu nasz parking, zawsze pełny, opustoszał.
Gdybym pisała powieść, mogłabym napisać, że wtedy późne lutowe powietrze, które powinno pachnieć wiosną, pachniało wojną. Ale byłoby to przesadą: nie czuliśmy nic takiego. I, szczerze mówiąc, nie bardzo wierzyliśmy, że w XXI wieku może wybuchnąć straszliwa, krwawa wojna.
Co zmieniło się przez te dwa lata? Chyba najważniejsze to to, że przyzwyczailiśmy się do wojny, jakkolwiek strasznie to brzmi. I mamy nieskończone, chroniczne zmęczenie. Od sieci społecznościowych, pełnych strasznych wiadomości i zdjęć poległych żołnierzy oraz cywilów. Od doniesień z frontu, w których ciągle słyszymy frazę: „niestety, są ofiary śmiertelne i ranni wśród ludności cywilnej”. Od złych wiadomości – zarówno w kraju, jak i od międzynarodowych sojuszników. Od nocnych alarmów powietrznych.
Żegnając się, nie mówimy po prostu „miłego dnia!” czy „dobranoc”. Mówimy – „spokojnego dnia”, „cichej nocy”. Bo dokładnie wiemy, że takich dni i nocy jest niewiele i szczególnie je doceniamy.
Musimy na nowo uczyć się geografii. Okazało się, że w Ukrainie są takie miasta jak Tokmak, Awdijiwka, Szerokine, Robotyne, Kupiańsk, Bachmut… Nazwy, które wcześniej były tylko punktami na mapie, stały się otwartymi, krwawiącymi ranami. I każda z nich wywołuje ostry ból.
Alarmy powietrzne teraz bardziej irytują niż przerażają. Podzieliliśmy je na kategorie. Wzbił się kolejny MiG? Śpimy dalej, jeśli jest noc, lub zajmujemy się swoimi sprawami, jeśli alarm zastał nas w dzień. Balistyka, zagrożenie rakietowe? Lepiej przejść do korytarza – tam, zgodnie z „zasadą dwóch ścian”, jest bezpieczniej. A jeśli w naszym kierunku lecą już drony lub rakiety, wtedy warto zejść do schronu. Na szczęście system ostrzegania naszej obrony przeciwlotniczej stał się tak doskonały, że prawie zawsze może z dokładnością do minuty ostrzec o nadchodzącym ataku. I kiedy piszę „prawie”, mam na myśli, że nie zawsze tak się dzieje, i już mieliśmy przypadki, kiedy najpierw dochodziło do eksplozji, a potem uruchamiał się alarm przeciwlotniczy.
Każdy z nas ma teraz swój własny, mały cmentarz – ktoś stracił krewnego, ktoś znajomego, syna, przyjaciela. Patrzę na te portrety z czarną wstążką i ponownie zauważam dla siebie, jak młodzi i piękni giną Ukraińcy – najlepsi. I nie mogę przestać zastanawiać się, jakie byłoby ich życie, gdyby nie przeklęta wojna.
W miasteczku, w którym mieszkam, niemal codziennie słychać „Płynie Kacza”. Oznacza to, że przywieziono kolejnego żołnierza na tarczy, i podczas przemarszu procesji żałobnej wzdłuż drogi ludzie klękają, aby odprowadzić go w ostatnią drogę.
W aplikacjach bankowych większości z nas ustawionych jest kilka obowiązkowych płatności: regularne datki na armię – to minimum, które każdy z nas robi. A przy okazji, widząc żołnierza, częstujemy go kawą. Albo po prostu dziękujemy. Ale wciąż gryzie nas ciągłe poczucie winy, że my, cywile, robimy za mało, aby przybliżyć zwycięstwo.
Wierzymy, że świat nas będzie wspierał, tak jak na początku wojny. Chociaż oczywiście już nie mamy takiej pewności jak wcześniej. Polacy, nasi najbardziej zaufani przyjaciele, którzy tak bardzo nam pomagali od początku wojny, teraz blokują granicę, powodując dla nas znaczne straty ekonomiczne. Amerykanie zwlekają z udzieleniem pomocy, co kosztowało nas utratę Awdijiwki i kto wie ile jeszcze ludzkich istnień. Niektóre europejskie kraje otwarcie sprzyjają Kremlowi. I musisz zebrać całe swoje krytyczne myślenie i siłę woli, aby nie poddawać się ogólnym nastrojom paniki – „świat ma dosyć Ukrainy, są gotowi nas zdradzić”. Bo poddanie się tym nastrojom oznacza przegraną.
Trzeba po prostu pragmatycznie patrzeć na ten świat. Okres bezwarunkowej empatii i wsparcia dla Ukrainy się skończył – szok pierwszych miesięcy wojny dawno minął, więc całkiem oczywiste jest, że wszystkie uczucia „stępiły się”. Dlatego po pierwsze, musimy polegać na sobie, po drugie – przekonywać partnerów, a nie stawać w pozie obrażonych. Bo to również jest przegrana strategia.
Jutro druga rocznica wojny, a moja mama, która dzisiaj obchodzi 70. urodziny, smutno wzdycha: Co nam jutro zgotują? Na chwilę się napinam, a potem mówię: A co jeszcze mogą nam zrobić, czego nie robili wcześniej? I obie gorzko się uśmiechamy.
Wojna trwa dwa lata i nikt nie może powiedzieć, jak długo jeszcze potrwa. Nie słychać już „analityków”, którzy twierdzili, że wszystko szybko się skończy. Jedyną wiarygodną prognozą ekspertów i wojskowych jest to, że potrwa długo. I większość Ukraińców jest gotowa czekać tak długo, jak będzie trzeba – rok, dwa lata, pięć lat.
A ja coraz częściej myślę o tym, że za trzy lata mój starszy syn osiągnie wiek poborowy. I bardzo chciałabym wierzyć, że przynajmniej do tego czasu ten koszmar się skończy…
Wiktoria Czyrwa