Szkoła mojej mamy już nie istnieje…

3 sierpnia 2023. Mam nawyk, odkąd zaczęłam mieszkać samodzielnie, nie z rodzicami. Rano muszę do nich zadzwonić, aby dowiedzieć się, jak się mają. Ponieważ są już niemłodzi: mama za pół roku skończy 70 lat, a tata ma 72 lata.

Ale dzisiaj telefon mojej mamy zdawał się wariować – był w trybie zajętości przez dwie godziny z rzędu. Na początku myślałam, że przypadkowo nacisnęła jakiś przycisk. Potem zaczęłam się naprawdę martwić: a co, jeśli wzywają karetkę i konsultują się z lekarzami?

Kiedy moja matka w końcu odebrała, prawie upuściłam telefon. W słuchawce słychać było płacz. Krzyczałam do słuchawki: mamo, kto umarł? To pierwsze, o czym pomyślałam, ponieważ tej nocy był kolejny zmasowany atak rakietowy.

Mama powiedziała przez łzy: nie kto, ale co. „Mojej szkoły już nie ma. Spędziłam w niej dziesięć lat mojego życia. Została zbombardowana przez tych barbarzyńców. Teraz dzwonią do mnie znajomi z Pokrowskiego, mówią, że została zniszczona doszczętnie. Nawet nagietki wyleciały z klombów na drogę…”.

Kiedy opowiadała mi, kto dokładnie dzwonił do niej z jej małej ojczyzny, przejrzałam wiadomości. To prawda: w Pokrowskiej Hromadzie rejonu Synelnykiwskiego w obwodzie Dniepropetrowskim pocisk rakietowy uderzył w „placówkę oświatową”. Kolejna szkoła po kolejnym wystrzeleniu Kalibra lub Iskandera. Ile z nich zostało zniszczonych od początku wojny pełnoskalowej? Nie sposób zliczyć!

Ile jeszcze tych cholernych rakiet uderzy w szkoły, przedszkola, akademiki czy uniwersytety?  Kreml znów poinformuje, że uderzyły w kolejny „obiekt wojskowy” lub „centrum decyzyjne”.

Próbuję pocieszyć matkę, mówiąc, że to dobrze, że nie ma zabitych ani rannych. A ona mówi: „Tak, to dobrze, ale ta szkoła była niezapomnianą częścią mojego młodego życia. To było tak, jakby strzelono mi w serce, bo boli. To wywołało wspomnienia i zdecydowanie potrzebuję Corvalolu”.

Każde biurko w klasach jest tam znajome, ponieważ uczniom udało się umieścić specjalne znaki. Po ostatnim dzwonku znajdowali te tabliczki i żegnali się z nimi, uświadamiając, że nie będzie już lekcji ani ocen. Ale teraz musi pożegnać się na zawsze.

Moja mama wspomina, że w ostatnich latach jej dziesięcioletniej nauki jej wychowawcą był nauczyciel języka rosyjskiego i literatury, Petro Tereszczenko. Był szczupły, niezbyt przystojny, ale opowiadał o Bielińskim, Gribojedowie, Gogolu! Uczniowie kochali ten przedmiot i uwielbiali nauczyciela. Między sobą nazywali go Chornohuz, bo machał rękami jak ptak skrzydłami i kiwał głową, kiedy recytował wiersze na pamięć. A znał ich wiele. Uczniowie wstrzymywali oddech, gdy robił przerwę, zastanawiając się, czy nie zapomniał, jak kontynuować. Ale nie! Celowo się zatrzymywał, aby sprawdzić, czy klasa uważnie słucha? A potem czytał dalej – cicho, ale wnikliwie. 

Czy Rosjanie pomyśleli o tym, gdy obrali za cel szkołę? Że 60 lat temu w szkole w Pokrowskim uczyły się dzieci, które kochały język rosyjski i były zafascynowane literaturą rosyjską?

Dziś zabili nie tylko szkołę mojej matki. Zabili wiarę w to, że nasze dzieci i wnuki będą kiedyś sięgać po kolekcję dzieł Puszkina czy Lermontowa. Nie w ciągu najbliższych stu lat, wiem to na pewno. Bo łzy się skończą, ale wściekłość i nienawiść nigdy.

Wiktoria Czyrwa
Photo by Egor Myznik on Unsplash

Facebook
Twitter
LinkedIn