600 dni niepokoju i wiary

16 października 2023. Wojna przeciwko Ukrainie prowadzona przez rosyjskiego dyktatora trwa już sześćset dni i nocy. 24 lutego 2022 roku nikt nie przypuszczał, że będzie to trwało tak długo. A dzisiaj nikt nie będzie szczególnie zaskoczony, jeśli pojawią się następujące oznaczenia – 1000 dni, 1500…

Dziś w nocy ponownie ogłoszono alarm lotniczy, który objął prawie całą Ukrainę. Najwyraźniej wrogowie obrzucili nas rakietami i Shahedami na cześć „okrągłej” daty. Wcześniej przez prawie dwa tygodnie w Kijowie panował spokój, co jeszcze bardziej niepokoiło. Przecież nikt nie ma złudzeń, że wróg zaprzestanie ataków na ukraińskie obiekty infrastruktury energetycznej, szkoły i budynki mieszkalne. W zeszłym roku rozpoczęli ostrzał na dużą skalę 10 października, być może w tym roku opóźnią się o tydzień lub dwa, zbierając siły i gromadząc zapasy rakiet. Najwyraźniej okupanci czekają na początek sezonu grzewczego, aby dokładniej wycelować w elektrownię i pogrążyć miasto w chłodzie i ciemności. Choć w ubiegłym roku Ukraińcy przekonująco udowodnili, że żadne blackouty nie są w stanie ich przestraszyć i zmusić do wyrażenia zgody na upokarzające „rozmowy pokojowe”.

Wojna trwa już 600 długich dni i nikt już nie pyta, kiedy się skończy. Nawet najwięksi optymiści zdali sobie sprawę, że „ten deszcz będzie trwał długo”. A nadzieje, że jutro wszystko się skończy, oznacza zadowalanie się niepotrzebnymi złudzeniami. Dlatego skupiamy się na rzeczach spokojnych, zwyczajnych. Nakarmić dzieci i wysłać je do szkoły. Wykonywać swoją pracę sumiennie. Przekazywać darowiznę na rzecz ZSU. I stale zadawaj sobie pytanie: czy nie robię wystarczająco dużo, aby wygrać, w czym jeszcze mogę pomóc?

W ciągu tych sześciuset dni nasze życie się zmieniło. Wszystko, co nieistotne, zostało usunięte. Wszelkie złudzenia i próżne nadzieje zostały rozwiane. Oczywiście nikt nie zabrania nam marzyć, a marzymy – o zwycięstwie i spokojnym życiu. Ale jesteśmy gotowi na przedłużającą się wojnę.

Na tle wściekłości, nienawiści, strachu i niepokoju nie oduczyliśmy się czuć i współczuć. Każdy dzień przynosi nowe tragiczne wieści. Cały kraj dowiedział się o wsi Groza, w której przez atak rakietowy zginęła jedna trzecia mieszkańców. Każdej nocy „prasują” obwód chersoński, czernihowski, dniepropietrowski… I na pewno nie są to cele wojskowe – w wyniku takich ostrzałów giną przeważnie cywile.

Mówią, że prawie 100 proc. trafień w obiekty cywilne to efekt pracy kolaborantów, którzy kierują wrogie pociski na pokojowe cele. Czyli mieszkańcy tych samych wsi i miasteczek, którzy bez wyrzutów sumienia wskazują wrogom, gdzie lepiej uderzyć, aby pozbawić życia jak najwięcej osób. Ich znajomych, przyjaciół, krewnych…

Nawet nie nienawidzę tych ludzi (jeśli można ich tak nazwać). Tylko czuję do nich obrzydzenie. Czy te 30 srebrników, za które się sprzedaliście się, wam pomogą? Czy okaleczone i zabite przez was dzieci nie pojawiają się w koszmarach nocnych?

Zasypiamy z telefonami i budzimy się z nimi, z niepokojem przeglądając kanały informacyjne. Gdzie znowu przyleciało? Który ze znajomych żołnierzy zginął? Ilu wrogów wyeliminowano? Czy Moskwa jeszcze nie spłonęła? I przez ten nieustanny maraton wiadomości – dobrych i złych – stopniowo zaczynasz wariować.

Dlatego w weekendy staram się spędzać czas na łonie natury – zazwyczaj odwiedzam moich emerytowanych rodziców. Mówią, że nie boją się już gwizdów rakiet i głośnej pracy obrony powietrznej. Tylko stary pies nie może się przyzwyczaić do tych przerażających dźwięków – próbuje zmieścić swoje ogromne ciało w wąskiej kabinie prysznicowej. Jakby ograniczona przestrzeń dawała mu poczucie bezpieczeństwa. Po takich „fajerwerkach” rodzice godzinami go uspokajają – głaskaniem i mówieniem, aż przestanie się trząść i zaśnie, ciężko wzdychając przez sen.

Rodzice bardzo się martwią, że ze swoich dość skromnych emerytur nie są w stanie wpłacać wystarczających składek na rzecz naszych obrońców. Tata tnie więc paski z agrowłókna, z którego miejscowe kobiety wyplatają siatki maskujące na przód. Do niedawna żołnierze prosili o pasy zielono-brązowe, a bliżej nadejścia chłodów zaczęły napływać zamówienia na białe. Nadchodzi zima i dla wszystkich jest oczywiste, że wojna będzie trwać, dopóki leży śnieg. Najprawdopodobniej będzie trwała nawet wtedy, gdy śnieg stopnieje.

Mama też nie pozostaje w tyle: szydełkuje dla naszych żołnierzy okrągłe dywaniki ze starych T-shirtów i swetrów, aby siedzenie było bardziej miękkie i cieplejsze. Jej tygodniowy plan to nie mniej niż, chociaż jej ręce nie są tak zręczne, a oczy nie są tak bystre. Ale opinie naszych zawodników dodają jej inspiracji: na froncie takie dywaniki są bardzo popularne.

Kiedy mojej mamie skończyły się materiały, zawiadomiłam znajomych na Facebooku. A z całej Ukrainy poleciały stare koszulki – ze słowami wdzięczności i szacunku dla mojej mamusi. Nie może walczyć, nie stać jej na znaczące datki, więc robi, co może.

Wczoraj znów odwiedziłam rodziców. Namówiłam mamę, żeby odłożyła dywaniki i poszła razem do lasu na grzyby. Nic nie znalazłyśmy. Zasmuciłam się, a moja mądra mama powiedziała: może, córko, tak będzie lepiej. Bo jest znak, że dużo grzybów w lesie zwykle oznacza wielką wojnę. Pamiętasz, jakie kosze grzybów przynosiłyśmy do domu w 2013 roku, przed rozpoczęciem wojny w Donbasie? Albo w 2021 roku, przed inwazją pełnoskalową?

I to prawda, obejdziemy się bez grzybów. Gdyby tylko spełniły się słowa mojej mamy. I oby rozpoczęło się kolejne odliczanie – godziny, dni, miesiące po naszym zwycięstwie.

Wiktoria Czyrwa
Photo by Myko M on Unsplash

Facebook
Twitter
LinkedIn